Zaiste musi być coś w tym, że w Polsce tak łatwo dajemy się wywieźć w pole lub wprowadzić na manowce. Falandyzujemy także prawo, naginamy przepisy, z trudem stosujemy się do ustalonych raz zasad. Możliwe, że to wszystko jest, skutkiem tego, jak gramatycznie, składniowo i semantycznie wieloznaczny jest nasz język.
Niskoemisyjny
Weźmy na przykład słowo niskoemisyjny. Dziś prawie wszyscy wiedzą, że chodzi to przymiotnik, określający działania ograniczające emisję gazów cieplarnianych. Ograniczające jednak do pewnego stopnia, bo całkiem niedawno wprowadziliśmy do użytku przymiotnik zeroemisyjny, który oznacza działania, które ograniczają emisję gazów cieplarnianych do zera. Niskoemisyjny jednak jeszcze niedawno był przez wielu rozumiany zupełnie inaczej, a mianowicie jako przymiotnik określający działania ograniczające tzw.: niską emisję, a więc emisję z rur wydechowych lub kominów domów jednorodzinnych, ale nie gazów cieplarnianych, ale zanieczyszczeń pyłowych.
Jest zasadnicza różnica pomiędzy tym pierwszym, a drugim rozumieniem słowa niskoemisyjny. Na przykład w tym drugim rozumieniu wymiana starego pieca węglowego w domu jednorodzinnym, na nowy piec węglowy jest jak najbardziej działaniem zasadnym, ale w tym pierwszym rozumieniu już całkowicie nie. Wtajemniczeni politycznie wiedzą, że niektórzy specjalnie stosowali to drugie rozumienie słowa niskoemisyjny, aby usprawiedliwiać niektóre niefrasobliwe wobec zmian klimatu działania w Polsce. A poniekąd sam przymiotnik niskoemisyjny został wprowadzony po to, by nie epatować znacznie radykalniejszym w znaczeniu rzeczownikiem - dekarbonizacja.
Clarkson
Na podobnej płaszczyźnie semantycznych niuansów rodzą się niejedne fake newsy, a także nieporozumienia, np. takie jak na linii Polska-Czechy. Kto wie czy o Turów nie sprzeczamy się dziś z Czechami wyłącznie dlatego, że polskie słowo brzmiące tak samo jak czeskie nie znaczy całkiem co innego, niejednokrotnie przeciwnego do znaczenia polskiego. Nie dam się założyć za udowodnienie tej tezy, ale jest coś osobliwego w tym, że aby załagodzić sprawę związaną z Turowem z Polski do Czech pojechała Moskwa (Anna). Być może na podobnej płaszczyźnie okazało się, że Jeremy Clarkson kocha Polskę tak, że przyjechałby do niej na stałe. Po przeczytaniu bowiem kilku jego książek z felietonami wiem, że jest on zatwardziałym brytyjskim konserwatystą, więc wyjazdy z Wielkiej Brytanii czyni tylko w celach rekreacyjnych, a więc na pewno nie na stałe.
Zresztą sam Clarkson dał w jednym ze swoich felietonów do zrozumienia, że język ma znaczenie. Przytoczę ledwie fragment: „ulubionym słowem Amerykanów jest awesome, którym opisują oni absolutnie wszystko, od Świętego Graala, wielkiego Kanionu i lądowania na Księżycu aż po kawę ze Starbucksa i parę nowych skarpet. Świadczy to o tym, że Amerykanie są optymistycznie nastawieni i zadowoleni z prawie każdej rzeczy, jaka im się w życiu przydarza. Nasze (brytyjskie – dop. aut.) upodobanie do słowa typical świadczy z kolei o tym, że jesteśmy urodzonymi pesymistami i zdążyliśmy już przyzwyczaić się do tego, że nic nigdy nie idzie po naszej myśli.”* Ale nie spotkałem się z tym, aby napisał, że powodu języka jesteśmy u nas w Polsce od urodzenia skazani na niepewność, gdyż używamy takich słów jak „chyba” i „może” oraz jeszcze kilku różnych ocieni szarości pomiędzy „tak” i „nie”.
COP26
Bo cóż, w gruncie rzeczy, oznacza kraj rozwijający się, a co kraj rozwinięty? Co z kolei oznaczają lata 30-te lub 40-te XXI wieku? Tego po Polsku chyba nie da się tak łatwo określić, nawet w kontekście całego tekstu deklaracji o wycofywaniu się z węgla. Dlatego na pewno pod deklaracją Polska się podpisała. Tego jednak czy dotrzyma słowa, a może raczej jakiego słowa dotrzyma – nie wiemy na pewno.
*- Jeremy Clarkson, Świat według Clarksona - Tak jak mówiłem..., przekład Michał Strąkow, Insignis Media, Kraków, 2016