Straszą nas IV Rzeszą, a tymczasem na świecie Państwa federacyjne mają się nadzwyczaj dobrze. Co więcej, wielu z nas chciałoby do tych Państw wyjechać, bo są symbolami dobrobytu. To na przykład Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, od których chcemy kupić czołgi Abrams i niejeden ma tam krewnych stanowiących tzw.: polonię amerykańską. To na przykład Kanada, z której mamy syrop klonowy. To także Niemcy – ilu z nas nie zachwala sobie np. niemieckiej chemii do zastosowań domowych. To także Szwajcaria, Austria – kraje znane z wysokiej jakości wypoczynku wysokogórskiego. To również Australia z operą w Sydney. To Również Belgia – z będącą osobnym regionem nieformalną stolicą Europy – Brukselą. To także Argentyna czy Brazylia.
Być może z obawą przed Unią Europejską jest związany fakt, że będzie ona po prostu dużym tworem politycznym, który będzie ograniczał nasze możliwości krajowe. Ale trudno te obawy zrozumieć, w sytuacji, w której w stabilnych politycznie od ponad 200 lat Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej mamy zarówno lepiej od Polski rozwiniętą Kalifornię, jak i wyraźnie zacofaną np. Alabamę. Różnice pomiędzy tymi stanami w większym zakresie wynikają z historii i możliwości geograficznych, niż z federalnej nakładki na rządy stanowe. Nawet jeśli w USA rząd federalny nie próbuje tych nierówności zasypywać (to amerykański etos gospodarki wolnorynkowej), to przecież w Unii Europejskiej od lat większość funduszy jest dedykowana właśnie wyrównywaniu nierówności pomiędzy krajami Europy.
Po trzecie, historia gospodarcza świata ma swoje prawa. Polska istnieje w tej historii jako gospodarka rynkowa zaledwie przez ostatnie 30 lat. Tak – Polska, my i nasze firmy jesteśmy szczawikami, wśród rzeszy (może to ta czwarta?) rekinów gospodarczych działających na niwie międzynarodowej od znacznie dłuższego czasu. Ich budżety są niejednokrotnie większe od budżetów państwowych. Czy Polska jako samotny żeglarz mogłaby wygrać z Google, albo Microsoftem, na których Unia Europejska nałożyła w ostatnich lata wielomilionowe kary finansowe za nadużywanie pozycji monopolistów na rynku? Nałożyła i jeszcze wyegzekwowała. Było to możliwe, bo dysponuje mandatem 27 krajów Unii Europejskiej. A Polska ma mniejszy budżet niż firma Microsoft, niż Amazon, niż Volkswagen. Mamy i zapewne zawsze będziemy mieć także mniejszy budżet niż Chiny czy Stany Zjednoczone Ameryki. Przy tych graczach nie będziemy potęgą gospodarczą, jeśli nie będziemy działać w ramach większej grupy, którą może być Unia Europejska. Bo drugi najbliższy nam geograficznie i wystarczająco duży twór federalny to Wspólnota Niepodległych Państw…
Właśnie w ramach Unii Europejskiej zgodziliśmy się, aby w sposób federalny działał system ETS – handlu emisjami do emisji gazów cieplarnianych. Działa on poza jurysdykcją naszej administracji, ale działa, póki co, na korzyść budżetów publicznych każdego kraju członkowskiego UE. Państwa sprzedają co roku uprawnienia do emisji i z każdego sprzedanego uprawnienia otrzymują tym solidniejszy zastrzyk gotówki, im te uprawnienia są droższe. Gotówkę tą kraj może przeznaczyć na ograniczanie emisji gazów cieplarnianych, ale nie tylko, bo 50% tych środków na razie może być wydatkowane dowolnie. Mechanizm EU ETS przedstawia także ten film z naszego projektu WZROST (od 3 minuty): https://www.youtube.com/watch?v=XE3OhSlqMJw
Dotychczas Polska w kolejnych latach otrzymywała coraz wyższe środki ze sprzedaży uprawnień. Wysokość tych środków przedstawia powyższy wykres. W 2020 roku to była kwota warta 25% środków przeznaczonych na program 500 plus. Niektórzy politycy chcieliby się z EU ETS wycofać, ale to oznaczałoby, że nie mielibyśmy także przychodów z tego tytułu, a więc i części pieniędzy na transformację naszej energetyki w kierunki niskoemisyjnym. Wycofując się z ETS musielibyśmy jednocześnie także wyjść z Unii Europejskiej. Kiedyś byliśmy już sami na placu boju między wielkimi mocarstwami. Wiemy jak to się skończyło. Czy chcemy powtórki?