Na zadany we wstępie temat będę dyskutował już w najbliższy wtorek 20 grudnia z udziałem zaproszonych ekspertów o godzinie 11:00 na naszym portalu. Aż prosi się o szerszy kontekst tej dyskusji.
Dotychczas fundusze europejskie dla Polski płynęły szerokim strumieniem. Od 1999 roku były to fundusze przedakcesyjne, które dostawaliśmy, aby dostosowywać naszą infrastrukturę i środowisko do standardów obowiązujących w Unii Europejskiej. Wiele takich standardów środowiskowych Unia Europejska uchwaliła jeszcze na długo przed 2004 rokiem. Na przykład Dyrektywa Ptasia (2009/147/WE), która dziś stanowi jeden z fundamentów systemu obszarów Natura 2000, pochodzi z 1979 roku – chyba nikt w Polsce wtedy nie myślał, aby wstąpić do Unii!
W trakcie negocjacji z Unią Europejską wielokrotnie okazywało się, że zanim wstąpimy do Unii, nie będziemy jeszcze w pełni gotowi na spełnienie wielu takich standardów, więc otrzymywaliśmy tzw.: derogacje. Były to możliwości osiągnięcia pewnych celów w niepełnym wymiarze lub w późniejszym terminie niż stanowiło oryginalne prawo unijne. Na wypełnienie tych derogacji dostawaliśmy wciąż wiele funduszy, tym razem już jako pełnoprawny członek Unii Europejskiej. W okresie 2004-2006 na samą ochronę środowiska było to prawie 1 mld EUR rocznie. Mogliśmy już także wpływać na wiele nowych standardów środowiskowych uchwalanych w Unii, np. dyrektywę o ochronie powietrza, odpadach czy promocji odnawialnych źródeł energii (ze wszystkimi jesteśmy dziś na bakier!).
Po 2007 roku zorientowaliśmy się, że w Unii Europejskiej panują nie tylko wysokie standardy ochrony środowiska, ale też wymagania dotyczące ich przestrzegania. Dopiero w 2008 roku doprowadziliśmy do zgodności z prawem UE (co nie oznacza, że do porządku!) nasze przepisy dotyczące ocen oddziaływania na środowisko przedsięwzięć. To pozwoliło nam zażegnać zagrożenie odebrania tych funduszy, które było tak samo realne jak dzisiejsze spory o Krajowy Plan Odbudowy. I choć jeszcze nie było tak gorąco, od 2008 roku obowiązywały unijne cele w zakresie zmian klimatu, tzw.: 20/20/20 na rok 2020.
W sumie tymi celami też nie bardzo się w Polsce przejmowaliśmy, bo przecież Unia Europejska nie przyjęła ich w formie osobnej dyrektywy czy rozporządzenia, a jedynie w formule strategii. Poza tym w ramach Protokołu z Kioto dysponowaliśmy znacznym zapasem redukcji emisji (aż 24%). Dlatego zdziwiliśmy się, że od 2014 roku wydatkowanie funduszy unijnych, zwłaszcza na duże inwestycje, po raz kolejny okazało się trudniejsze. Już nie tylko ocena oddziaływania na środowisko musiała być właściwie wykonana, ale dodatkowo należało jeszcze sprawdzić, czy inwestycja wpływa istotnie na klimat lub jest przed jego zmianami zabezpieczona.
W dodatku Unia Europejska po 2014 roku zadeklarowała 20% swoich wydatków budżetowych jako środki przeznaczone na inwestycje związane ściśle z ochroną klimatu. W Polsce – kraju o największych wydatkach z funduszy UE w okresie 2014-2020, udało się wydać zaledwie 7,7% na klimat (ok. 5 mld EUR) według oceny organizacji uczestniczących w projekcie LIFE_UNIFY. Nawet unijny Trybunał Obrachunkowy zwrócił Komisji Europejskiej uwagę na to, że nie dość skutecznie upilnowała członków Unii Europejskiej w zakresie wydatków na klimat.
Dlatego od 2020 roku Unia Europejska wprowadziła dodatkowe mechanizmy monitorowania tego, dokąd skierowane są środki finansowe. Te mechanizmy nie dotyczą jedynie funduszy europejskich, ale mogą z nich korzystać banki i wszelkie przedsiębiorstwa w celu udokumentowania, że są w zgodzie ze zrównoważonym rozwojem i nie uznają w tym zakresie greenwashingu. Dlaczego tak szeroko? Bo środki unijne to zaledwie kropla w morzu potrzeb inwestycyjnych związanych z transformacją energetyczną - można to zobaczyć np. w ustaleniach najnowszego raportu projektu LIFE_UNIFY - "Wkład funduszy unijnych w ambitne KPEiK".
Nowe mechanizmy, o których mowa - to taksonomia. W jej ramach wszelkie inwestycje mogą być przypisane do trzech kategorii:
1) Tych, które wnoszą istotny wkład w cele środowiskowe Unii Europejskiej;
2) Tych, które nie czynią poważnej szkody celom środowiskowym Unii Europejskiej;
3) Tych, które mogą czynić poważną szkodę, a więc nie powinny być finansowane.
W okresie 2021-2027 wszystkie inwestycje finansowe z funduszy europejskich muszą należeć do kategorii 1 lub 2, albo nie będą finansowa. Historia ta pokazuje, jak stopniowo, ale konsekwentnie rośnie znaczenie ochrony środowiska oraz ochrony klimatu w prawodawstwie Unii Europejskiej, której Polska już od 2004 roku jest częścią. Czy organizacje zrzeszone w Komitetach Monitorujących fundusze europejskie na lata 2021-2027 będą w stanie upilnować tych zasad, jak proponuje Krzysztof Mrozek z Polskiej Zielonej Sieci?
Dzięki Unii Europejskiej od 2021 do 2027 roku zyskujemy prawo do wydawania środków z funduszy unijnych o wartości ponad 135 mld EUR. W tym czasie wpłacimy do Unii Europejskiej składki w wysokości ok. 50 mld EUR. Bilans finansowy się zgadza – będziemy na plusie. Gdybyśmy tych środków nie przyjęli, to nie będzie nas stać na bardzo wiele inwestycji, które pozwolą nam dotrzymać kroku coraz bardziej niskoemisyjnej gospodarce pozostałych krajów Unii Europejskiej. Jeśli tego kroku nie dotrzymamy, to zapewne stracimy dostęp do szerokiego rynku zbytu naszych towarów, a dziś już nie mamy tego dostępu do rynku rosyjskiego. O Chinach czy USA możemy tylko pomarzyć.
Nawet jeśli przekierujemy środki ze składek płaconych dziś do Unii Europejskiej na cele środowiskowe, to sytuacja będzie bardzo nieciekawa. Przede wszystkim dobiją nas koszty importu paliw kopalnych do Polski, które dziś przebijają pułap 200 mld zł (50 mld EUR). Następnym problemem może być utrzymanie kosztów wydobywania węgla w Polsce – kosztuje to nas co najmniej ok. 11 mld złotych rocznie (2,5 mld EUR). Warto zwrócić uwagę, że te dwie pozycje to wciąż dziś wielokrotnie więcej, niż łączne wydatki na zieloną energię w okresie 2014-2020 – ok. 5 mld EUR, wspomniane kilka akapitów wcześniej.
Dlatego jeśli coś warto zrobić w ciągu najbliższych 7 lat, aby Polska była bardziej bezpieczna energetycznie, to skierować całe te środki na transformację energetyczną, która doprowadzi nas do sytuacji, w której import paliw kopalnych do Polski całkowicie ustanie. Bo nawet jeśli nie zależy nam na klimacie, (a zwłaszcza na takiej pięknej zimie jak od kilku dni!), to przynajmniej wyjdziemy na swoje.