Pory roku są kluczem do zrozumienia klimatu naszej (polskiej) części świata. Pory roku to ta niezwykła zmienność pogody. Wiosną roztapiający się śnieg i coraz bardziej słoneczne dni przeplatane wciąż zimnymi nocami. Latem gorące dni, a nawet nowe i szalejące co pewien czas burze. Jesienią wilgotne wieczory i chłodne poranki z mgłami, mżawką lub coraz zimniejszym wiatrem. Zimą pokryte lodem i śniegiem stawy i pola oraz długie wieczory w skute mrozem noce. Niektórzy badawcze wyróżniali nawet sześć pór roku, z przedzimiem i przedwiośniem na dokładkę.
Jestem skłonny pokusić się o wniosek, iż nasze polskie przyzwyczajenie do tej niezwykłej rozpiętości stanów pogody jest przyczyną, dla której tak trudno nam uwierzyć, że coś takiego jak zmiana klimatu występuje. Ale dziś to właśnie pory roku wyraźnie wskazują nam, że zmiana klimatu nie tylko następuje, ale już nastąpiła. Pisałem zresztą i mówiłem o tym nie raz na naszym portalu. Teraz, chcę podkreślić to jeszcze raz, bo to co odczuwamy za oknem od kilku dni to właśnie tytułowe „prawie lato”. Możliwe, że to nasza nowa pora roku.
Czym charakteryzowałoby się „prawie lato”? Przede wszystkim tym, że już od końca, a może nawet od połowy kwietnia do początku kalendarzowego lata (to dopiero 21 czerwca!) w ciągu dnia należy się spodziewać pogody upalnej, czasem nawet nieznośnie upalnej. Może nawet bardziej zauważalne będzie nie tyle gorąco w ciągu dnia, ale ciepło nocą – brak różnic w temperaturze dnia i nocy, zwłaszcza w czasie pochmurnych dni.
Wreszcie „prawie lato” to okres w dużej mierze suchy. Lecz ta suchość bierze się nie z tego, że nie pada deszcz, ale z tego, że woda pozostała po śniegu (jeśli taki był), już dawno zniknęła – wsiąkła w ziemię lub wyparowała. Ten brak wody powoduje, że znika coś takiego jak przedwiośnie, które zawsze charakteryzowało się mnóstwem błota. Zauważmy, że zima, już od kilku lat, niezależnie od tego czy pada czy nie pada, na większości obszaru Polski nie przynosi już tak często jak kiedyś opadów śniegu. Przede wszystkim nie przynosi już też długotrwałego zalegania śniegu.
W zasadzie klimatyczna zima zamieniła się w coraz dłuższe przedzimie. Dopiero w lutym czy marcu możemy się ze stosunkowo dużym prawdopodobieństwem spodziewać prawdziwie zimowej pogody, ze śniegiem i mrozem jednocześnie. Wcześniej śnieg może i spadnie, ale nagrzana w lecie gleba sprzyja jego topnieniu, tak samo zresztą jak ciepłe powietrze. Ciepłe, bo latem otrzymało większą dawkę ciepła zatrzymaną przez coraz większą ilość gazów cieplarnianych z powietrzu.
Nowym standardem wydaje się więc być w Polsce, następujący układ pór roku: wiosna, prawie lato, lato, jesień, przedzimie, zima. Jednak standard ten nie zostanie z nami na długo, bo wciąż nie redukujemy naszych emisji gazów cieplarnianych tak, jak to obliczyli naukowcy, aby utrzymać temperaturę na Ziemi w bezpiecznych ryzach. Dziwi w tym wypadku fakt, że choć wiemy jak emisje gazów cieplarnianych wyglądają w skali świata, to trudno jest nam określić te emisje w sposób wiarygodny i porównywalny w skali przedsiębiorstwa, regionu, miasta czy swojego domu. A bez znajomości tych cząstkowych emisji, nie możemy śledzić własnych postępów w ochronie klimatu. Sprawa wydaje nam się po prostu zbyt trudna i zbyt abstrakcyjna.
Na taki problem napotykamy m.in. przy rozdziale pieniędzy z worka Unii Europejskiej. Niby instytucje unijne dopilnowały, aby prawie każda inwestycja przynosiła rezultat w postaci ograniczenia emisji gazów cieplarnianych, ale nie ma jasnych wytycznych jak ten rezultat obliczyć. Nie ma wytycznych takich, które pokazałyby, jak obliczyć ślad węglowy w sposób porównywalny pomiędzy dwoma różnymi inwestycjami. W efekcie nie tylko trudno monitorować rezultaty inwestycji za fundusze europejskie, ale także promować projekty, które potrafią wykazać, że takie redukcje emisji przyniosą. Kto bowiem da gwarancję, że nie fałszują one dokumentacji?
Wydawać by się zatem mogło, że jesteśmy w Unii Europejskiej mocno zaawansowani w ochronie klimatu. Okazuje się jednak, że to nie jeszcze nie lato w pełni, ale „prawie lato”. Mamy zasadę „nie czyń poważnych szkód”, mamy taksonomię zrównoważonych inwestycji, ale wciąż nie wiemy jak zapewnić, aby inwestycje, które faktycznie zredukują emisje, były pierwsze w szeregu do finansowania. Ale my będziemy się starali to zmienić. Ku chwale lata w pełni.