W sporcie wygrywają szybcy i sprawni, którzy mają ochotę się ścigać. Mimo iż organizator pierwszych Igrzysk Olimpijskich nowożytności Pierre de Cubertin wprowadził nagrody za pierwsze trzy miejsca, dziś często okazuje się, że poza miejscem pierwszym istnieje jedynie frustracja. Jeszcze lepiej obrazują to sporty ekstremalne, w których sławni stają się często tylko Ci, co przeżyją. Jeśli mają w ogóle ochotę spróbować. Nawet podczas wycieczek górskich słabo trzyma się zasada, że tempo wycieczki należy dostosować do najsłabszego jej uczestnika. Dlatego Ci słabsi czują się przegrani już na starcie. Myślę, że to właśnie uczucie jest źródłem oporu wobec polityki klimatycznej w Polsce.
Sport narodowy
Jakie działania na rzecz obywateli kojarzą się dziś w polityką klimatyczną? Dotacje. Mamy dotacje do termomodernizacji, wymiany pieców, odnawialnych źródeł energii, a nawet do pojazdów elektrycznych. Ostatnio dotowane jest nawet tworzenie nowych linii komunikacji zbiorowej, choć to mniej jest kojarzone z polityką klimatyczną, mimo iż jest jej częścią. Dotacje jak wiadomo mają pomagać tym, którzy mniej radzą sobie ze zmianami, które polityka klimatyczna przynosi. Jednak w Polsce mamy pewien specyficzny sposób organizowania programów dotacyjnych dla obywateli. Dość niebezpiecznie przypomina on zawody sportowe. Dotacje wygrywają szybcy i sprawni. Trzymamy się tego sposobu tak długo, że mniej sprawna „reszta” już przestała startować.
Konkurencje sportowe
„Mój prąd” był (obecnie nie ma aktywnego konkursu) jednym z najprostszych programów dotacyjnych, które związane są z polityką klimatyczną. Naprawdę prosta aplikacja mogła zapewnić obywatelowi co najmniej 5000 zł zwrotu za wydane środki na instalację fotowoltaiczną (w późniejszym okresie także magazyn energii czy pompę ciepła – już to skomplikowało proces ponad miarę niejednego obywatela). Sprawności w pozyskaniu środków nie trzeba było wiele, ale już na starcie trzeba było jednak legitymować się zdolnością do zakupu i montażu instalacji fotowoltaicznej (lub innych urządzeń) za środki własne. W dodatku program uruchamiano w transzach, które po pewnym czasie ulegały wyczerpaniu, a więc środki wygrywali nie tylko sprawni, ale też szybsi.
„Moje ciepło” także jest relatywnie prostym programem dotacyjnym. Można otrzymać w nim dotację do pompy ciepła dla domu jednorodzinnego. Sprawę komplikuje fakt, że po zamontowaniu tej pompy ciepła nie można już użytkować w domu pieca na paliwo stałe. Ale to mały problem. Dotacje przyznawane są tylko dla tych, którzy potrafią wybudować nowy dom. A to oznacza, że dotacje otrzymają tylko najbardziej sprawni. Fakty tego nie zmienia informacja, że większe dotacje otrzymają posiadacze dużej rodziny – posiadanie takiej rodziny to też jest raczej dowód sprawności niż bezradności.
„Mój elektryk” to program, w którym można otrzymać dofinansowanie do zakupu samochodu elektrycznego. Wszystko jedno czy aplikacja do tego programu jest prosta czy trudna. Może się wydawać, że jest to rewelacyjny program dla polskiego społeczeństwa, bo przecież wszyscy kochamy samochody. Kto by nie chciał mieć nowego samochodu zamiast starego, zakupionego w dodatku w znacznej mierze za dotację od państwa? Państwo zapomniało jednak chyba o tym, że mimo iż samochód jest dobrem powszechnym, to znaczna część społeczeństwa nie kupiła go dobrowolnie, ale została do jego zakupu zmuszona przez okoliczności, np. brak usług transportu publicznego. Zostać zmuszonym do zakupu samochodu, a kupić go z własnej woli to dwie różne sprawy i dwa różne sposoby postrzegania kosztów posiada samochodu. Elektryki kupują raczej ci, którzy podejmują tę decyję z własnej woli – szybcy i zaradni, a więc dla nich jest ten program.
Państwo nie zapomniało jednak całkiem o tych, którzy samochody posiadają z przymusu lub mieć ich nie mogą. Pojawił się program dofinansowania przewozów komunikacji publicznej z Funduszu Rozwoju Przewozów Autobusowych. Program nie jest skierowany bezpośrednio do obywateli, ale do samorządów gminnych, które świadczą dla nich usługi. Rzecz jasna o dotację na uruchomienie nowych linii autobusowych samorządy muszą złożyć wniosek. Już to oznacza, że program jest dla sprawnych.
Już w pierwszych okresach unijnego finansowania wielu różnych inwestycji w Polsce znaczna ilość gmin nie była w stanie złożyć jakiegokolwiek wniosku na jakąkolwiek inwestycję. Nawet w nowszych okresach finansowania niektóre gminy pozyskiwały dramatycznie niewiele środków, tłumacząc to głównie biurokracją. W dodatku biurokracją, która wydaje się puchnąć ponad miarę. Czy można w takiej sytuacji te gminy nazwać tymi mało zaradnymi? Czy ich uwagi nie tłumaczą popularności Polskiego Ładu, który dawał wiele a wymagał niewiele?
Konkurencje ekstremalne
„Czyste powietrze” i „Stop Smog” to jedyne programy, które dziś oferują dofinansowanie nawet dla tych, którzy nie charakteryzują się wysoką sprawnością oraz szybkością działania. Jednak dojście do tego stanu rzeczy zajęło dobrych kilka lat. Naprawdę nie można było oczekiwać, że na początku funkcjonowania programu „Czyste powietrze” skorzystają najbiedniejsi i najmniej sprawni, skoro oferował on bardzo skomplikowany zestaw usług: dotację (max. 90%), z pożyczką (min. 10%), na kilka różnego rodzaju urządzeń, w tym na przygotowanie części dokumentacji. „4 w 1” jest dobre dla szamponu na półce sklepowej, ale nie programu dotacyjnego dla najmniej zaradnych. Dlatego stopniowo rozbudowana została sieć doradców świadczących obywatelom daleko idącą pomoc w przygotowaniu wniosku. Następnie okazało się, że po spełnieniu określonych warunków można jednak dostać aż 100% dotacji. Czy tą drogą pójdą inne programy dotacyjne w Polsce?
A programy dla rolników? Czy w rolnictwie też tak jest, że najbiedniejszym jest najgorzej? Czy ktoś to w ogóle zbadał, poza Instytutem Spraw Publicznych? Może jest dobrze zauważyć fakt, że rolników w Polsce nie mamy 1,5 mln jak tłumaczą to statystyki, ale tylko 400 tys. Ale może trzeba też dostrzec, że naprawdę mało wiemy o tym, jak kształtują się dziś prawdziwe struktury i źródła dochodów w rolnictwie. Bo rolnictwo nie dotyczy jedynie tych, którzy są rolnikami – tak jak górnictwo nie dotyczy tylko tych, którzy są górnikami i stąd cały program Sprawiedliwej Transformacji regionów węglowych. Całkiem możliwe, że Ci, których dziś chcemy pozbawić dotacji dla rolników, rolnikami nie są. Ale możliwe jest także to, że dotacje, które są przychodem tych „nie-rolników”, pozwalają im żyć, a to życie wcale nie jest ponad stan. Może brak tych przychodów zepchnie ich do grona tych co przegrali na starcie?
Czas na zmianę zasad?
Nie mam nic przeciwko sportowi – lubię go nawet i często uprawiam, dla zdrowia. Jednak wie to niejeden sportowiec, że zbyt długi wysiłek ponad miarę nie jest zdrowy. Może kończą się już czasy, kiedy stać nas na to, aby większość dotacji trafiała głównie do tych, którzy są szybcy i zaradni. A takie czasy mamy dziś w Polsce – większość programów dotacyjnych jest wyłącznie dla szybkich i zaradnych. Może zaczynają się czasy, kiedy potrzeba włożyć więcej wysiłku w to, aby odnaleźć tych, którzy reagują wolniej i mają mniejsze zdolności do zabiegania o dotacje. Może trzeba w końcu rzucać konkretnym ludziom koła ratunkowe, a nie zrzucać na wodę szalupy, do których wsiądą tylko najlepsi.
O wielu aspektach braku pomocy dla osób posiadających obiektywnie gorsze warunki do startu w narodowym sporcie Polaków – czyli wyścigu po dotacje – nie napisałem. Jednak chyba można skwitować mój felieton wnioskiem, że ten, kto poda pomocną dłoń coraz większej liczbie pogubionych w nawale warunków do spełnienia wymagań związanych z otrzymaniem dotacji, ten wygra polityczne szachy. To delikatna gra między szybkimi i sprawnymi, a tymi co zostali na starcie. Jednak ten falstart może ich zmienić niedługo w szybkich i wściekłych.